piątek,
Akcja Panienka
Dowódca posterunku Bahnschutzpolizei na dworcu Warszawa Zachodnia Karl Schmalz odznaczał się wyjątkowym okrucieństwem wobec Polaków. Osoby zatrzymane w rejonie przydworcowym poddawał torturom i bardzo często mordował. Nie oszczędzał nawet małych dzieci, które zbierały na torach miał węglowy. Liczbę ofiar Schmalza szacowano na nawet dwieście osób. Z powodu specyficznego typu urody zbrodniarz był przez warszawiaków przezywany „Panienką”. Podobno czasami swoje ofiary wyłapywał przebrany za kobietę.
Polski podziemny sąd skazał Karla Schmalza na karę śmierci. Likwidację mieli przeprowadzić żołnierze z oddziału Kedywu Okręgu Warszawskiego Armii Krajowej o kryptonimie Kolegium A. Schmaltz był świadomy zagrożenia ze strony polskiego podziemia. Rozpoznanie przeprowadzone przed akcją wykazało, że jedynym miejscem, gdzie można zaskoczyć bahnschutza, jest wartownia Bahnschutzpolizei. Zazwyczaj przebywało w niej kilku strażników kolejowych.
Kluczową rolę w akcji mieli odegrać dwaj polscy kolejarze, którzy przekazać informację o pojawieniu się Schmalza w wartowni. Żołnierze AK oczekiwali na sygnał w czterech mieszkaniach na Żoliborzu. 4 marca 1944 roku około godziny w jednym z mieszkań zadzwonił telefon. Przekazano informację, że „Panienka” niedługo pojawi się na wartowni. Po pół godziny zamachowcy pojawili się na miejscu akcji. Godzinę później opanowano posesję niemieckiej firmy znajdującą się za wartownią. Na jej terenie, w pobliżu płotu graniczącego z wartownią uruchomiono betoniarki. Miały one zagłuszać strzały. Wybito przejście w betonowym płocie.
Aby wejść na posterunek przez drzwi frontowe, żołnierze AK zastosowali fortel. Dwóch z nich przebrało się niemieckie mundury, a trzeci wcielił się w rolę złapanego złodzieja. Po ich wejściu do wartowni i odwróceniu uwagi Niemców tylnymi drzwiami do budynku przedostała się siedmioosobowa grupa żołnierzy AK. Zastrzelono Schmalza i czterech stawiających opór bahnschutzów. Jeden z Niemców poddał się bez walki i pozostał przy życiu. W wartowni zdobyto stosunkowo duże ilości broni i amunicji. Akcja przebiegła bez strat własnych.
Pozostawienie przy życiu świadka akcji miało fatalne skutki. Kilka tygodni później rozpoznał on w tramwaju dowodzącego akcją podporucznika Kazimierza Jakubowskiego „Kazika”. „Kazik” i jego żona zostali aresztowani przez gestapo. Podczas zatrzymywania Jakubowskich w ich domu przypadkowo obecna tam łączniczka oddziału Zofia Czechowska w brawurowy sposób pod nosem gestapowców zdołała z mieszkania wynieść na rękach trzymiesięczne dziecko „Kazika”. Jakubowscy byli torturowani, a następnie zamordowani.