Lotne czajki[czajka - wiosłowo-żaglowa, pełnomorska łódź kozacka.] mknęły z wodą jak jaskółki, niosąc młodego rycerza i jego losy. Z powodu wysokich wód porohy[poroh (ukr.: próg) - naturalna zapora skalna na rzece, uniemożliwiająca swobodną żeglugę; kraina poniżej porohów Dniepru nazywała się Niżem albo Zaporożem i była zamieszkana przez społeczność Kozaków zaporoskich.] nie przedstawiały wielkiego niebezpieczeństwa. Minęli Surski, Łochanny, szczęśliwa fala przerzuciła ich przez Woronową Zaporę, zgrzytnęły trochę czółna na Kniażym i Strzelczym, ale jeno się otarły, nie rozbiły, aż wreszcie w oddali ujrzeli piany i wiry strasznego Nienasytca[Nienasytec - piąty z dziewięciu porohów Dniepru, blisko prawego brzegu znajdował się na nim 7-metrowy wodospad.]. Tu już trzeba było wysiadać i czółna lądem ciągnąć. Praca długa i ciężka, zwykle zabierająca dzień cały. Na szczęście, widocznie po dawnych przeprawach, na całym brzegu leżało mnóstwo kloców, które podkładano pod czółna dla łatwiejszego toczenia ich po ziemi. W całej okolicy i na stepach nie było widać żywego ducha na rzece ani jednej czajki, bo już nie mogły płynąć do Siczy[Sicz Zaporoska - wędrowna stolica Kozaków Zaporoskich, obóz warowny na jednej z wysp dolnego Dniepru.] inne, jak te jedynie, które pan Grodzicki przez Kudak[Kudak (nazwa z tur.) - twierdza nad brzegiem Dniepru, zbudowana w 1635 r. z inicjatywy hetmana Stanisława Koniecpolskiego, nazywana „kluczem do Zaporoża”, dziś w granicach miasta Dniepropietrowska.] przepuścił, a pan Grodzicki umyślnie odciął Zaporoże od reszty świata. Ciszę przerywał więc tylko huk fali o skały Nienasytca. Przez czas, gdy ludzie toczyli czółna, pan Skrzetuski przypatrywał się temu dziwowisku natury. Straszny widok uderzył jego oczy. Przez całą szerokość rzeki biegło w poprzek siedm grobel skalistych sterczących nad wodą, czarnych poszarpanych przez fale, które powyłamywały w nich jakoby bramy i przejścia. Rzeka całym ciężarem wód tłukła o owe groble i odbijała się o nie, więc rozszalała, wściekła, zbita na białą, spienioną miazgę, usiłowała je przeskoczyć jak rumak rozhukany. Ale odparta raz jeszcze, nim mogła lunąć przez otwory, rzekłbyś: gryzła zębem skały, skręcała się w bezsilnym gniewie w potworne wiry, wybuchała słupami w górę, wrzała jak ukrop i ziała ze zmęczenia jak dziki zwierz. A potem znów huk jakby stu dział, wycie całych stad wilków, chrapanie, wysilenia i przy każdej grobli taż sama walka, tenże sam zamęt. Nad otchłanią wrzask ptactwa, jakby przerażonego tym widokiem, między groblami posępne cienie skał drgające na kołbani[kołbań (daw. ukr.) - jama, głębina, bystrze.] na kształt złych duchów.
Ludzie ciągnący czółna, lubo przyzwyczajeni, żegnali się pobożnie, przestrzegając namiestnika, by się zbyt nie zbliżał do brzegu. Były bowiem podania, że kto zbyt długo patrzył na Nienasytec, ten w końcu ujrzał coś takiego, od czego rozum mu się mieszał; twierdzono również, że czasem z wirów wynurzały się czarne, długie ręce i chwytały nieostrożnych, którzy zanadto się zbliżyli, a wtedy straszne śmiechy rozlegały się w przepaściach. Nocami nawet Zaporożcy nie śmieli czółen przeciągać.
Do bractwa na Niżu[Niż a. Zaporoże - kraina poniżej porohów Dniepru, zamieszkana przez społeczność Kozaków zaporoskich.] nikt nie mógł być jako towarzysz przyjęty, kto porohów samotnie czółnem nie przebył, ale dla Nienasytca czyniono wyjątek, gdyż skały jego nigdy nie bywały zalewane. O jednym Bohunie ślepcy śpiewali, jakoby i przez Nienasytec się przekradł, wszelako nie dawano temu wiary.
Przeciąganie czółen zajęło blisko dzień czasu i słońce poczęło zachodzić, gdy namiestnik wsiadł znów do łodzi. Za to następne porohy przebyli z łatwością, bo całkiem były pokryte, i wreszcie wpłynęli na „ciche wody niżowe”. Po drodze widział pan Skrzetuski na uroczyszczu Kuczkasów[Kuczkasy (ukr. Kiczkas a. Kuczuk-As) - miejsce o dużym znaczeniu strategicznym, położone na lewym brzegu Dniepru poniżej porohów, naprzeciw wyspy Chortycy, kiedyś osada kozacka, dziś w granicach miasta Zaporoża.] olbrzymią mogiłę[mogiła - tu: kopiec, kurhan.] z białych kamieni, którą książę na pamiątkę swego pobytu kazał usypać, a o której pan Bogusław Maszkiewicz w Łubniach[Łubnie - miasto na Połtawszczyźnie, na śr.-wsch. Ukrainie, rezydencja książąt Wiśniowieckich.] mu opowiadał. Do Siczy[Sicz Zaporoska - wędrowna stolica Kozaków Zaporoskich, obóz warowny na jednej z wysp dolnego Dniepru.] stąd nie było już daleko, ale że namiestnik nie chciał nocą wjeżdżać w czertomelicki labirynt[czertomelicki labirynt - u ujścia rzeki Czertomelik na Dnieprze istniała duża ilość wysp, zapewniających Kozakom kryjówki; nazwę Czertomelik nosiła też jedna z tych wysp.], postanowił więc zanocować na Chortycy[Chortyca - największa wyspa na Dnieprze, na wysokości dzisiejszego miasta Zaporoża, w XVII w. na Chortycy znajdował się ośrodek Kozaków rejestrowych.].
Chciał także spotkać jaką żywą duszę zaporoską i dać uprzednio znać o sobie, by wiedziano, iż poseł, a nie kto inny przyjeżdża. Chortyca jednak zdawała się być pustą, co niemało zdziwiło namiestnika, wiedział bowiem od Grodzickiego, że tam zawsze stawała załoga kozacka od inkursji[inkursja (z łac.) - najazd.] tatarskiej. Puścił się nawet sam z kilkoma ludźmi dość daleko od brzegu na zwiady, ale całej wyspy przejść nie mógł, miała bowiem przeszło milę długości, a noc zapadała już ciemna i niezbyt pogodna, wrócił więc do czajek, które tymczasem powyciągano na piasek i porozpalano ognie na nocleg od komarów.
Większa część nocy zeszła spokojnie. Semenowie[semen (daw.) - Kozak na czyjejś służbie, zbrojny służący.] i przewodnicy pośpili się[pośpili się - dziś popr.: pospali się, zasnęli.] przy ogniach - czuwały tylko straże, a z nimi i namiestnik, którego od wyjazdu z Kudaku[Kudak (nazwa z tur.) - twierdza nad brzegiem Dniepru, zbudowana w 1635 r. z inicjatywy hetmana Stanisława Koniecpolskiego, nazywana „kluczem do Zaporoża”, dziś w granicach miasta Dniepropietrowska.] dręczyła straszna bezsenność. Czuł także, że trawi go gorączka. Chwilami zdawało mu się, że słyszy zbliżające się kroki z głębi wyspy, to znów jakieś dziwne odgłosy podobne do odległego beczenia kóz. Ale myślał, że ucho go zwodzi.
Nagle, dobrze już ku świtaniu, stanęła przed nim jakaś ciemna postać. Był to czeladnik ze straży.
Panie, idą! - rzekł pośpiesznie.
Kto taki?
Pewnie Niżowi[Niżowi - Kozacy z Niżu; Niż a. Zaporoże - kraina poniżej porohów Dniepru, zamieszkana przez społeczność Kozaków zaporoskich.]: idzie ich ze czterdziestu.
Dobrze. To niewielu. Zbudź ludzi! Ognia podpalić!
Semenowie wnet porwali się na nogi. Podsycony płomień buchnął w górę i oświecił czajki[czajka - wiosłowo-żaglowa, pełnomorska łódź kozacka.] i garść żołnierzy namiestnika. Inni strażnicy przybiegli również do koła.
Tymczasem nieregularne kroki gromady ludzi dawały się już rozróżnić wyraźnie; kroki te zatrzymały się w pewnym oddaleniu; natomiast jakiś głos spytał z akcentem groźby:
A kto na brzegu?
A wy kto? - odparł wachmistrz.
Odpowiadaj, wraży[wraży - niesprzyjający, wrogi.] synu, a nie, to z samopału[samopał — prymitywna broń palna, używana przez Kozaków w XVI i XVII w.; zapytać z samopału (żart.) - strzelać.] zapytam!
Jego wysokość pan poseł od J. O.[J. O. - skrót od: jaśnie oświeconego.] księcia Jeremiego Wiśniowieckiego do atamana koszowego[ataman koszowy - ataman koszowy rządził na Zaporożu w czasie pokoju, miał też obowiązek przygotować Sicz do wojny.] - wygłosił donośnie wachmistrz.
Głosy w gromadzie umilkły; widocznie trwała tam krótka narada.
Kroki znów ozwały się i po chwili kilkadziesiąt postaci wynurzyło się z cienia. Po śniadej cerze, niskim wzroście i kożuchach wełną do góry namiestnik od pierwszego wejrzenia poznał, że po większej części byli to Tatarzy; Kozaków znajdowało się tylko kilkunastu. Przez głowę pana Skrzetuskiego przeleciała jak błyskawica myśl, że skoro Tatarzy są na Chortycy, więc Chmielnicki musiał już wrócić z Krymu.
Na czele gromady stał stary Zaporożec olbrzymiego wzrostu, o twarzy dzikiej i okrutnej. Ten zbliżywszy się do ogniska spytał:
Silny zapach gorzałki rozszedł się dookoła - Zaporożec był widocznie pijany.
Który tu poseł? - powtórzył.
Jam jest - rzekł dumnie pan Skrzetuski.
Ty?
A cóżem ci brat, że mnie „ty” mówisz?
Znaj, grubianinie, politykę! - poderwał wachmistrz. - Mówi się: jaśnie wielmożny pan poseł!
Na pohybel że wam, czortowy syny! Szczob was Sierpiahowa smert! Jasno wielmożny syny![Na pohybel że wam, czortowy syny! Szczob was Sierpiahowa smert! Jasno wielmożny syny! (ukr.) - Na zgubę wam, czortowe syny! Żeby was Sierpiagowa śmierć! Jaśnie wielmożne syny!; Sierpiaga a. Pidkowa, Iwan (zm. 1578) - watażka kozacki, ogłosił się hospodarem wołoskim, za co Stefan Batory skazał go na ścięcie.] A wy po co do atamana?
Nie twoja sprawa! Wiedz jeno, że szyja twoja w tym, bym się do atamana najprędzej dostał.
W tej chwili drugi Zaporożec wysunął się z gromady.
My tu z woli atamana - rzekł - pilnujem, by się nikt od Lachiw[Lach (daw. ukr.) - Polak; tu D. lm: Lachiw: Polaków.] nie zbliżał, a kto się zbliży, mamy wiązać i dostawiać, co też uczynim.
Kto dobrowolnie jedzie, tego nie będziesz wiązał.
Budu[budu (ukr.) - będę.], bo takij nakaz.
A wiesz, chłopie, co to osoba posła? A wiesz, kogo tu przedstawiam?
Wtem stary olbrzym przerwał:
To rzekłszy sięgnął ręką do brody namiestnika.
Ale w tej chwili jęknął i jakby gromem rażony, zwalił się na ziemię.
Namiestnik roztrzaskał mu głowę czekanem.
Semenowie książęcy sypnęli się na ratunek swego wodza; huknęły samopały[samopał - prymitywna broń palna, używana przez Kozaków w XVI i XVII w.], wrzaski: „Koli! Koli![Koli! Koli! (ukr. koły!) - bij, zabij!]”, zlały się ze szczękiem żelaza. Wszczęła się bitwa bezładna. Zdeptane w zamieszaniu ogniska zgasły i ciemność ogarnęła walczących. Wkrótce jedni i drudzy zwarli się tak, że zabrakło miejsca do cięcia, a noże, pięści i zęby zastąpiły szable.
Nagle z głębi wyspy ozwały się liczne nowe nawoływania i krzyki; napastnikom nadchodziła pomoc.
Chwila jeszcze, a byłaby przyszła za późno, gdyż karni semenowie brali już górę nad ciżbą.
Pocztowi[pocztowy - członek pocztu, sługa.] wykonali rozkaz w mgnieniu oka. Na nieszczęście czajki[czajka - wiosłowo-żaglowa, pełnomorska łódź kozacka.], zbyt silnie wciągnięte na piasek, nie dawały się teraz zepchnąć w wodę.
Tymczasem nieprzyjaciel skoczył z furią ku brzegowi.
Salwa z muszkietów wnet powstrzymała napastników, którzy zmieszali się, skłębili i cofnęli w nieładzie, zostawiając kilkanaście ciał rozciągniętych na piasku; niektóre z tych ciał rzucały się konwulsyjnie, na kształt ryb wyłowionych z wody i porzuconych na brzegu.
Jednocześnie przewoźnicy, wspomagani przez kilkunastu semenów, wsparłszy wiosła o ziemię dobywali ostatnich sił, by zepchnąć statki na wodę - ale na próżno.
Nieprzyjaciel rozpoczął atak z daleka. Pluskanie kul po wodzie zmieszało się ze świstem strzał i jękami rannych. Tatarzy ałłachując[ałłachować - wydawać dzikie okrzyki bojowe, wzywać Allaha.] coraz przeraźliwiej zachęcali się wzajemnie; odpowiadały im krzyki Kozaków: „Koli! Koli!”, i spokojny głos pana Skrzetuskiego powtarzający coraz częściej komendę:
Pierwszy brzask oświecił bladym światłem walkę. Od strony lądu widać było ciżbę Kozaków i Tatarów, jednych z twarzami przy kolbach „piszczeli[piszczel a. kij - prymitywna ręczna broń palna, używana od XIV w.]”, drugich przegiętych w tył i ciągnących cięciwy łuków; od strony wody — dwie czajki dymiące i świecące ustawicznymi salwami wystrzałów. W środku leżały ciała spokojnie już porozciągane po piasku.
W jednym z czółen stał pan Skrzetuski, wyższy nad innych, dumny, spokojny, z porucznikowskim buzdyganem w ręku i z gołą głową, bo mu strzała tatarska zerwała czapkę.
Wachmistrz zbliżył się ku niemu i szepnął:
Panie, nie wytrzymamy - kupa za wielka! Ale namiestnikowi chodziło już o to tylko, by poselstwo swoje krwią przypieczętować, pohańbienia godności nie dopuścić i zginąć nie bez sławy. Dlatego też, podczas gdy semenowie poczynili sobie z worów z żywnością rodzaj zasłon, spoza których razili nieprzyjaciela, on stał widny i na pociski wystawiony.
Dobrze! - rzekł - wyginiem do ostatniego.
Wyginiem, bat'ku[bat'ku (ukr.) - ojcze.]! - krzyknęli semenowie.
Ognia!
Czajki[czajka - wiosłowo-żaglowa, pełnomorska łódź kozacka.] znów zadymiły. Z głębi wyspy poczęły napływać nowe tłumy zbrojne w spisy[spisa - rodzaj włóczni; Kozacy używali najczęściej spis krótkich, z ostrymi grotami na obu końcach.] i kosy. Napastnicy rozdzielili się na dwie kupy. Jedna podtrzymywała ogień, druga, złożona z dwustu przeszło mołojców[mołojec (ukr.) - młody, dzielny mężczyzna, zuch; tu: zbrojny, Kozak.] i Tatarów, czekała tylko chwili stosownej do ręcznego ataku. Jednocześnie z szuwarów wyspy wysunęły się cztery czółna, zwane podjizdkami, które miały uderzyć na namiestnika z tyłu i z obu boków.
Zrobiło się już widno zupełnie. Dymy tylko porozciągały się długimi pasmami w spokojnym powietrzu i przesłaniały pobojowisko.
Namiestnik kazał zwrócić się dwudziestu semenom ku atakującym statkom, które gnane wiosłami, pędziły z chyżością ptactwa po spokojnej wodzie rzecznej. Ogień kierowany ku Tatarom i Kozakom, idącym z głębi wyspy, osłabł przez to znacznie.
Tego też zdawali się czekać.
Wachmistrz znów zbliżył się ku namiestnikowi.
Jakoż trzystu blisko ordyńców[ordyniec - członek ordy tatarskiej.] z szablami w ręku, z nożami w zębach gotowało się do ataku. Towarzyszyło im kilkudziesięciu Zaporożców zbrojnych w kosy.
Atak miał się rozpocząć ze wszystkich stron, bo napastnicze czółna przypłynęły już na strzał. Boki ich zakwitły dymami. Kule jak grad poczęły się sypać na ludzi namiestnika. Obie czajki napełniły się jękami. Po upływie kilkunastu minut połowa semenów poległa, reszta broniła się jeszcze rozpaczliwie. Twarze ich były sczerniałe od dymu, ręce ustawały, wzrok mącił się, krew zalewała oczy, rury muszkietów poczynały parzyć dłonie. Większa część była rannych.
W tej chwili wrzask straszny i wycie rozdarło powietrze. To ordyńcy ruszyli do ataku.
Dymy, spędzone ruchem masy ciał, rozproszyły się nagle i odsłoniły oczom dwie czajki namiestnika pokryte czarniawym tłumem Tatarów, niby dwa trupy końskie rozdzierane przez stada wilków. Tłum ten parł, kotłował się, wył, wspinał, zdawał się walczyć sam z sobą i ginął. Kilkunastu semenów dawało jeszcze odpór, a pod masztem stał pan Skrzetuski, z zakrwawioną twarzą, ze strzałą utkwioną aż po brzechwę w lewym ramieniu, i bronił się z wściekłością. Postać jego wydawała się olbrzymią wśród otaczającego go tłumu, szabla migotała jak błyskawica. Uderzeniom odpowiadały jęki i wycie. Wachmistrz z drugim semenem pilnowali mu obu boków i tłum cofał się chwilami z przerażeniem przed tą trójką, ale pchany z tyłu, pchał się sam i marł pod ciosami szabel.
Ale pan Skrzetuski poddawał się już tylko Bogu, bo oto pobladł nagle, zachwiał się i runął na dno statku.
Ale po chwili padł także. Ruchliwa masa napastników pokryła czajki zupełnie.